Jakos nam czas zlacial az posta nikt nie wyslal :)
W tym czasie przturlalismy sie do granicy ekwadorsko-peruwianskiej poprzez deszcze, zawalone drogi w gorach i takie tam atrakcje.
Krotki odpoczynek w wiekszej, nieco bogatszej miejscowosci Ekwadoru, czyli w Cuenca i dalej rura. Jazda byla bardzo przyjemna, krajobraz zmienial sie praktycznie co kilometr. Raz jedziesz w gestym lesie po czym za przelecza susza jak diabli.
Ostatni odcinek do granicy (70km) przejechalismy wsrod plantacji bananow odwiedzajac jedna z nich. Trafilismy na sort "niemiecki", czyli banan pierwsza klasa.
No i Peru.
Ozesz ku!@#$a, bo nie da sie inaczej opisac tego smrodu, syfu i tego nic dookola. Pustynia jak okiem siegnac. To nic ze 500m od ciebie jest ocean. Zero wilgoci.
Na drodze tez sie jedzie nie za dobrze. Co chwile zjezdzamy z drogi aby przepuscic auto ktore trabi z naprzeciwka bo wlasnie wyprzedza auto, ktore wyprzedza motoriksze. Na poboczy czekaja na nas juz sepy, ktore wlasnie zakaszaja wlasnie jakiegos pieska.
Takiego folkloru sie nie spodziewalismy, ale chociaz jedzenie poprawilo sie i to bardzo i ceny zblizone do polskich.
Decydujemy sie na autobus bo przed nami tylko pustynia. Po 20h jakze dramatycznej jazdy w autobusie (ale o tym moze kiedys opowiemy przy znacznej ilosci alkoholu :) ).
LIMA.