środa, 27 lutego 2013

Znowu jedziemy - jesteśmy kozacy

Niby nic wielkiego a jednak mamy dwa wspaniale motorki-skuterki produkcji chinskiej. Cieszymy sie bardzo i cieszymy sie, ze mamy znow wlasny transport, bo niezaleznosc i nie wchodzenie w dyskusje z kierowcami autobusow, to jest to co misie lubia najbardziej.
Wyszukanie tych potworow zajelo nam 2 dni. Poszukalismy w necie, pochodzilismy po ulicy, po garazach. Zagadywalismy tubylcow i bialasow pchajacych skutery (mieli fajne yamaszki ale ...)
Bohaterskim wyczynem mozna nazwac decyzje zakupu przez jednego z uczestnikow tej wycieczki - Madzi. Pierwsze samodzielne "kroki" sa obiecujace. Temat kierownica i asfalt opanowany w miare. Jest juz zbite jablko na kolanie czyli nabieranie doswiadczen.

Honda Dream Exces.
Rocznik: nieznany bo kto by przeczytal to w dowodzie po wietnamsku.
Pojemnosc: 98 ccm.
Przebiek: nieznany bo predkosciomierz nie dziala.
Ilosc biegow: 4, skrzynia polautomat (noga wahlowac trzeba ale klamki sprzegla nie ma).
Hamulce: oba bebny.
Gadzety dodatkowe: lewe lusterko, koszyk na kierownicy, stopka boczna i centralna.


Honda lub Suzuki Wave.
Wyjasnienie Wave to model Hondy ale w dowodzie mam wpisane Suzuki. Kanapa marki Suzuki a plastyki juz Hondy.
Rocznik: nieznany, cos okolo 1993 r.
Pojemnosc: 108 ccm.
Przebiek: 7000 km.
Ilosc biegow: 4, skrzynia polautomat.
Hamulce: przod tarcza, tyl bebny.
Gadzety dodatkowe: lewe lusterko, stopka boczna i centralna, nie dziala swiatlo stopu po nacisnieciu przedniego hamulca.


W Wietnamie mechanikow jest sporo i jak nas informowano sa bardzo niedrodzy, dlatego mamy gdzies awarie :P
Stan techniczny jest jaki jest. Predkosc 50-60 km/h to raczej marzenie. Przyjmujemy zaklady kiedy padna na amen: po 1000 km, po 1500 km, tuz za rogiem albo wcale.

sobota, 23 lutego 2013

Mikroekonomia po Wietnamsku

Dwie sytuacje, ktore wg. nas prezentuja nie do konca zrozumiala dla nas ekonomie. 


Opis rysunku:
1. Ulubiony lokal, do ktorego przychodzila dwojka badaczy lokalnego biznesu napic sie przepysznej herbaty jasminowej.
1a. Sypialnia pracownikow lokalu nr 1.
2. Przedluzenie lokalu nr 1.
4. Prawdopodobnie lokal, w ktorym zakupowana jest lemon tea.
5. Kiosk.
6-7. Tutaj bez znaczenia. 
8. Lokal, w ktorym pobierany jest deser.

Opis zdarzenia.
Wszyscy pija lemon tea. Najlepsza serwuja na rogu Dao Q. Tu i H. Buom. Pania podajaca ten napoj (wyprzedzajac Wasze mysli, napoj jest bezalkoholowy) jest mila, ladna, mloda Wietnamka. Lemon tea kosztuje 10000 dong, czyli 1,5 zl. 
Reasumujac, mamy ladna obsluge i pyszna herbate za niewielkie pieniadze. Po 15 minutach ustalamy, ze ineteres jest rodzinny. Mama + corka + syn. 1a to ich dom. No i teraz najwazniejsze.
Lokal nr 1 jest tylko lokalem, ma 3 sciany (4-ta to ulica). Brak zaplecza kuchennego. Zamawiana herbata jest przynoszona z lokalu, ktory jest 20 metrow dalej. My dajemy kase, a Pani idzie i kupuje tam herbatke (nr 4). To samo ze slonecznikiem. Dajesz kase, a kelnerka kupuje go w kiosku naprzeciwko (nr 5). Desery w lokalu nr 8.
Gdzie jest zarobek dla lokalu nr 1, tego do tej pory nie wymyslilismy. Najwazniejsze, ze wszyscy sa zadowoleni.
Sytuacja nr 2.

Obraz z godziny 12 w poludnie

Obraz z godziny ok. 18
W godzinach poludniowych, chodnik wyglada normalnie, czyli smieci, ludzie, smieci, szczury. W porze odpoczynku, czytaj picia piwa, przychodzi pan zwany dalej Kierownikiem i zajmuje swoja przestrzen handlowa przed parkingiem. Nie przychodzi z pustymi rekoma. Oprocz mini stoliczkow ma ze soba zone i beczke piwa z kranikiem (50 litrow). Piwo o nazwie Bai Hoi (chyba) jest koloru slomki i smakuje calkiem dobrze. Kosztuje 75 groszy za kufel :D
W miedzyczasie zona kierownika pokazuje gosciom karte dan. Zamowic mozna wszystko to, co oferuja pobliskie knajpy. Pani przyniesie i juz. Zasada ta sama co w sytuacji nr 1. Roznica cen miedzy knajpa a ogrodkiem = zero.
Na rysunku wyzej kreska przerywana przedstawiony jest plan dojscia do WC. Ogrodek konczy dzialalnosc jak beczka sie oprozni.
Podsumowujac. Kierownik zarabia tylko na piwie, a wszystkie inne dodatki sa po to, aby klient spedzil milo czas nie tracac czasu na szukanie czegosc do jedzenia.

Trzeba nadmienic, ze system ksiegowania kasy jest typu boliwijskiego. Szybko do szuflady. Jak szuflada jest pelna to znaczy ze interes idze dobrze, jak jest sredno pelna to znaczy ze idzie srednio a o bilans kosztow i zyskow nikt sie nie martwi.



poniedziałek, 18 lutego 2013

Na ulicy

Sformuowanie "zarcie uliczne" nabiera w Wietnamie doslownosci. Tutaj naprawde je sie na poziomie chodnika. Stolki i krzeselka sa tak malutkie, ze kolana dosiegaja uszu. 




Wszystko toczy sie wzdluz ulicy. Picie piwa, lemoniady, jedzenie oraz interesy. 
Wciagnelo nas totalnie. 

Oto efekt:

czwartek, 14 lutego 2013

Zglodnialam ...

Bylo wiele pytan na temat ostatnich kulinariow, tak wiec chetnie rozwiniemy temat.
Pies w Korei jest lekko nielegalny. Dlatego restauracje serwujace takie miesko sa dosyc dobrze poukrywane. Nasza wygladala jakbysmy siedzieli u kogos w mieszkaniu na kolacji. Samo mieso w smaku troszke podobne do wolowego. Tak samo wchodzi w zeby jak gotowana wolowina, ale ma delikatniejszy lekko slodki smak.
Psy sa z chodowli, a nie tak jak sie czesto zartuje zlapane na ulicy. Znajoma opisywala nam, ze na targu mozna kupic jak inne zwierzeta, albo zywe z klatki, albo oprawione z wiszacego haka. Podobno jest to specjalna rasa psa, jedyna przeznaczona do spozycia. Kolezanka opisala ze wygladaja troche jak mniejsze husky, cos takiego.
Osmiornice byly po prostu wystawione w akwarium przed knajpa. Gdy zlozylismy zamowienie, Pani przyniosla, posiekala macki, wrzucila na talerzyk i posypala sezamem. Takie obciete macki ruszaly sie nam na talerzu ponad 20 min. Smak w sumie bez szalu jak kazde owoce morza, twardawe i gumowate o smaku i zapachu ryby. Atrakcja sa ssawki na mackach, ktore chwytaja sie jezyka i policzkow w czasie zucia. Zostalismy poinstruowani zeby dobrze pogryzc bo moga sie przyssac w przelyku:)
W Koreanskiej restauracji ciekawe jest to ze nie da sie zamowic jednej porcji. Co najmniej dwie, bo przeciez nikt nie przychodzi zjesc sam!:) ot taka tradycja.

środa, 13 lutego 2013

Orthank i ta druga

W Kuala Lumpur trafilismy na Chinski Nowy Rok. Zamieszkalismy w dzielnicy, China Town, wiec do podgladania swietowania nie bylo daleko. 






Z tego tez powodu za daleko sie nie oddalalismy od bazy. Oczywiscie wymarsz na dwie wieze musial byc i w dzien i w nocy. Niesamowite wrazenie. Palac Kultury i Nauki sie chowa :)


 



poniedziałek, 11 lutego 2013

Pies Ci morde lizal

Po wyczerpujacym pobycie w Seulu zegnamy Koree w sniegu i zimnie.

Wizyta w Korei nie byla skierowana na atrakcje turystyczne miasta. Pobyt byl pod haslem "znajomi, piwo i pies".

Pies jaki jest kazdy widzi

Jeszcze zywa, ruszjaca mackami osmiornica



*troche chwytala sie policzkow i paleczek

Po 6h lotu, wysiadamy w trzydziesto stopniowym upale. Jest juz pieknie. Po takiej wiekszej nastepnej godzince jestesmy juz w dzielnicy China Town w Kuala Lumpur. Duzo fajerwerkow, stragany ze wszystkim i mnostwo, turystow. W Malezji pojawia sie upragnione uliczne jedzienie.
Zapowiada sie zacnie.


piątek, 8 lutego 2013

Transfer przez Koree

W Korei mamy krotki postój. 4 dni to naprawdę nie za wiele. 
Nasi znajomi to są już prawie tubylcy koreańscy wiec w ekspresowym tempie jesteśmy wprowadzani w tajniki życia na półwyspie.


Tu w Korei jest zimno. Dla nas jest to ekstremalna temperatura. Nadal jesteśmy przyzwyczajeni do +25 stopni C..  Za oknem -12 do -14 st. C. Chodzić po ulicach się nie chce wiec jemy i pijemy rożne smakołyki. Na początek "grillowanie" w knajpce. Dostaje się składniki, które samemu tak jak kto lubi wrzucamy na ruszt umieszczony na środku stołu




 Mieliśmy przyjemność być na imprezie w ratuszu.




PS. Dodaliśmy do GALERII więcej zdjęć.

wtorek, 5 lutego 2013

Cala ta Japonia


Kazdy dzien w Japoni dostarcza nam nowych, unikatowych wrazen. Zarowno kulturowo, technicznie i krajobrazowo.


W Tokyo zachowujemy sie jak w lunaparku. Wsiadamy do kazdej dziwnej lub mniej dziwnej kolejki co daje nam olbrzymia frajde.



Robimy zdjacia neonom, ruszajacym sie na budynku krabom i podziwiamy jak mozna wybudowac most nad rzeka zgodnie z jej biegiem.


A jak nam sie juz ta zabawa znudzi mozemy wejsc do pociagu, przejechac 600 km w 3h i wysiasc w miescie, w ktorym co krok stoja wspaniale bramy, swiatynie, kaplice z czasow samurajow.


Nikt tu nie pedzi, nie spieszy sie. Mowa o Kyoto czy Nara ale i w poludniowej czesci Japoni mozna z latwoscia znalezc stara swiatynie.




Na poludniu da sie zauwazyc, ze nie tylko techika zyje ten kraj. Duzo pol uprawnych i takich tam pierdol ;)



Jak juz pisalismy, gadanie o ludziach jest troszke bez sensu bo chyba nigdy ich nie zrozumiemy. Pokusze sie o napisanie kilku dla nas smieszno/ciekawych cech.
Oni naprawde myja smieci zanim wloza je do kubla! 
Oni maja tu tak czysto, ze nawet jak jakies jedzenie wymknie sie spod kontroli sztucca (czyt. paleczki) i upadnie na ziemie bez wahania i zadnej zasady 3 sekund mozna podniesc kasek i skonsumowac :D
Oni uzywaja tony foliowek i nie maja koszy na smieci na ulicach. Tym bardziej dziwi fakt, ze jest tak czysto.
Oni (normalne) sciagaja buty tak jak my zaraz po wejsciu do domu. Ciekawe jest to, ze idac do lazienki rowniez zmieniaja obowie. Maja kapcie sluzace tylko do przetransportowania sie spod drzwi lazeienkowych do umywalki lub wanny.
Oni, faceci nie maja poczucia ustepowania kobieta miejsca w pociagu lub w przejsciu. Zachowuja sie jak stare baby wchodzace do tramwaju. Taranem w strone wolnego miejsca siedzacego.
Oni jedza smacznie, szybko.


Co nas jeszcze interesujacego spotkalo?
Spedzilismy noc w domku na wsi (wies w pojeciu japonskim to skupisko ludzi w wielkosci 15000 sztuk). Jedlismy z nimi tradycyjne danie okonomijaki oraz poszlismy do lazni publicznej. Bardzo milo spedzony czas z Kyoko i jej cala rodzina.



Bylismy w bardzo znaczacym miejscu, chyba dla wszystkich ludzi. W Hiroszimie i Muzeum Pokoju. Wzruszajace i wstrzasajace miejsce.


Spedzilismy noc w hotelu kapsulowym. Totalny odjazd. Zanim dojdziemy do recepcji, sciagamy i chowamy buciki. Po zaplaceniu kobiety w inne miejsce i faceci w inne. Wszyscy chodza w skarpetkach, co dziwo nic a nic nie jest zimno w stopy. W szatni zmieniasz ubranka na hotelowe, takie kimonko i juz wygladasz jak Japonczyk. W razie potrzeb mozna udac sie do lazni, sauny, dzakuzi lub pokoju z telewizorami aby sie zrelaksowac. Jak juz odpoczelismy pakujemy sie do naszej kapsulu. Sa dwie opcje: pierwsza to wchodzsz wzdluznie, druga to wchodzisz poprzecznie.


 


Zamykanie to tylko slomianka. 
Ustawiamy budzik i spimy jak niemowlaki. Dostajesz wszystko.


Nabita juz szczoteczke, kosmetyki do ciala i do ukladania wlosow.


Po sniadaniu dalej na miasto. 
I nie mozna bylo ominac targu rybnego w Shimonoseki.


Ryba fugu

Ryba penis
Bylismy tam o 4 rano !
nocka w budce telefonicznej