sobota, 2 marca 2013

Kalambury

Jeszcze nigdy nie mielismy tylu klopotow z dogadaniem sie z tubylcza ludnoscia co w Wietnamie. Zaglebiajac sie w temat juz nie wiem czy to frustracja, czy doskonala forma gimnastyki mozgu.
Chodzi o to, ze wietnamski to jezyk intonacyjny. W zaleznosci jak wymowisz dana samogloske, wyraz zmienia znaczenie, a wietnamczyk nie domysli sie o co tobie chodzi dopoki nie wymowiwsz tego precyzyjnie. Na przyklad slowo "w ciazy", "naprawa" i "jogurt" zapisuje sie tak samo tylko inaczej wymawia. Mechanik zrobi wielkie oczy jak powiesz do niego "Moj skuter potrzebuje jogurt".
Ja nie o tym. Nasz blad, ze nie postaralismy sie napisac na kartce wazniejszych zdan, wyrazen. Musimy to naprawic. Do tej pory, aby cos kupic bawimy sie w kalambury
Nasz dzien w Wietnamie wyglada komicznie. Pobudka, wsiadanie na motor i jazda. O zgrozo - nadchodzi czas obiadu. Zasada pierwsza - zatrzymujemy sie tam gdzie ktos je, bo latwiej jest pokazac palcem co sie chce. Niestety zdarzyla sie wpadka. Dostalismy psa i kota na jednym talerzu.
Krotki opis sytuacji gdy nie ma aktualnie klientow w restauracji, a w brzuchu burczy jakby nad toba przebiegalo stado szczurow. Wchodzimy wskazujac palcem na pusty brzuch i sie usmiechamy bez konca. Z usmiechu nic nie wynika, wiec jestesmy juz prawie w kuchni. Kilka minut gestykulowania i ustalamy sklad obiadu. Do konca pozostaje zagadka, z czym bedzie ten kurczak badz ryba czy cokolwiek innego, co udalo sie wybrac. Ostatnio dostalismy zupe z patyka.
Ustalamy cene aby nie dac sie naciagnac. Czasami nie udaje sie ustalic ceny i wychodzimy glodni. Ponownie odkrywamy, ze nasze europejskie myslenie nie koniecznie jest uniwersalne. Wietnamczycy nie znaja gestu pocierania kciuka o palec wskazujacy. Walka zazwyczaj konczy sie na kalkulatorze lub zeszycie i dlugopisie. Najciezsze przypadki nie rozumieja niczego.
Druga runda kalamburow zaczyna sie po 17 w recepcji hotelowej. Tam juz zazwyczaj wieksze grono graczy. Dwoch bialych vs hotelarz i spolka. Gre zaczynamy zawsze my. Pokazujemy dwie osoby + pokoj. Sukces jest kluczyk juz na ladzie. Teraz wskazujemy na oczy i na kluczyk (mialo to oznaczac, ze chcemy obejrzec pokoj). Tu porazka. Pani mowi, ze rozumie i daje nam pilota od telewizora. To jest wlasnie ta chwila, w ktorej przejmujemy inicjatywe. Jedno z nas bierze klucze i pedzi na gore obejrzec pokoj. Zdumienie recepcjonisty jest na tyle duze, ze pozostaje bez ruchu az do powrotu nadgorliwego bialasa. Cena ustalona. Zaczynamy gre na powaznie. Pan/i chce nam zabrac paszporty. Jedni na kilka godzin inni na cala noc, jak sie potem okazalo dla rejestru policyjnego. Oni sie dziwia, ze my nie chcemy. My mowimy kategorycznie nie ma mowy. Jednymi slowy walka, walka walka.
Jestesmy na policji, aby sie wpisac w wielkiej ksiazce turysty czyli w jakims zeszycie. Policjant pyta czy mowimy po rosyjsku, czyli jest progres, bo z usmiechem odpowiadamy, ze tak. Na tym konczy sie nasze komunikowanie w tym jezyku. Pan policjant rejestruje nas w ksiazce. Wyglada to tak: Lukasz 1983, Magdalena 198x ;) . Uscisk dloni i wracamy spac.
PS. Po napisaniu tego posta stworzylismy super kartke z potrzebnymi pytaniami i rysunkami zwierzat, ktore chcielibysmy zjesc i jakich nie lubimy na talerzu.

3 komentarze:

  1. wietnam wietnamem ale nie zapominajmy Łukaszu ze dzisiaj{03.03}Twoje święto!!!!!!!!Witaj w gronie przystojnych trzydziestoletnich!!dużo zdrowia i siły na dalsze wycieczki!sto lat!miłego urodzinowego dnia pozdrawiamy-asia i zbyszek

    OdpowiedzUsuń
  2. ano wlasnie, wszystkiego najlepszego, szczescia, zdrowia, pomyslnosci, po powrocie duzo gosci haha ;)
    PS. urodziny swietowales czasu lokalnego czy polskiego? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba wg czasu lokalnego. Dziekuje bardzo za zyczenia. My jedziemy dalej
    Lukasz

    OdpowiedzUsuń